Melancholie
To co nadało życiu sens,
przyszło razem z Tobą.
W chwili kiedy pisałem
ostatni w ciszy list.
Powracam do tamtych chwil
i wiem, los objawił Ciebie jak cud,
by mały płomyk pokonać
przez jeszcze większy żar.
Czysty przyjaźni podarunek,
zmieniający oblicze dnia.
Nie śmiałem marzyć
i prosić o nic więcej.
Delikatnym spojrzeniem, otulasz
pragnienia kruche jak szkło
i sen budzisz ze snu, budując
mosty nad przepaścią westchnień.
Między jawą a mirażem, niebem a piekłem.
I nie wiem co piękniejsze gdy Jesteś
przy mnie, przez te kilka chwil,
pieczętowanych przeznaczeniem.
Tu gdzie jestem, czas płynie zbyt szybko
i jest go coraz mniej, a wciąż za daleko,
do uśmiechu sycącego głód, wypełniając
cichym łkaniem nienazwaną przestrzeń.
Coraz głośniejszy brak,
choć pod skórą wypalasz
czerwień w tętniącą życiem stal,
wciaz nie wiem czego chcę.
Rozbielonej skóry oparami,
upajam zmysł dotyku,
onieśmielając palców taniec.
Chwilą ulotną jak oddech,
pełną utęsknionych zachwytów.
Przy nich melancholie jak kamyki śmieszne,
mimo przeklinania bogów, co czas
zamiast przyspieszać, cofali
na przekór przeznaczeniu.
Jesteś latarnią w noc brzemienną,
niepojętą niedorzecznym trwaniem.
W jednym muśnięciu niebem całym,
nabrzmiałym od rumieńców.
U stóp swych warować pozwól,
pieszczotą płomienną błądzić,
szeptem przylegając do skóry.
Smakować zroszone potem ciało,
rozpromienione plejadą rozbłysków.
Aż nastanie świt, śmierć
mając za dowód,
że tęsknota odeszła
i nigdy nie wstanie z grobu.
Dodaj komentarz